Kiedyś byłam fanką serialu Ally McBeal.  Miałam piętnaście lat mniej i fascynowało mnie życie tej świruski. Chciałam być taka jak ona. Wyluzowana, zaprzyjaźniona ze sobą, z innymi ludźmi. Chciałam mieć swoje miejsce, pracę, w której znajdę przyjaciół, zrealizuję się. Taką bezpieczna przystań... Tam wszystko było takie łatwe. Wydawało się takie nawet, gdy bohaterom serialu nie było do śmiechu.

Dzisiaj oglądam serial ponownie. Patrzę na to co się w nim dzieje już z całkiem innej perspektywy. Z mojej, dojrzalszej, świadomej. Teraz dostrzegam to, czego nie widziałam wcześniej. Dużo samotności. Na każdym kroku. Samotność w tłumie, przez łzy. Bezradność, niepewność, ale też przyjaźń. Kiedy przychodzą te złe chwile, oni mają na kogo liczyć. Tak, to jest ważne.

Wiele spraw jest ważnych na tym świecie, wielu ludzi. Miejsce, w którym żyjemy, zwierzęta i rośliny, które nas otaczają, powietrze, którym oddychamy. Jakiś czas temu przewartościowałam swój świat. Co innego się da mnie liczy,  inaczej myślę. Czasami chciałabym zatrzymać te myśli, aby ich nie zapomnieć. I tutaj właśnie takie myśli chcę zapisywać, przeanalizować, podzielić się czymś istotnym, czymś dobrym.

A wracając do Ally McBeal - poznaliście właśnie jeden z moich ulubionych seriali. Zakręcił mnie ten specyficzny prawniczy klimat. Sama skończyłam prawo, więc jest mi on bliski. Poza tym bardzo lubię aktorkę grającą główną rolę i małego człowieczka, którego gra Peter MacNicol. Serial się skończył, minęło dużo czasu a w dalszym ciągu wydaje się być aktualny. Stroje bohaterów można spokojnie nosić też dzisiaj, tematy spraw mogą pojawiać się w dzisiejszych sądach. Uczucia i emocje, które przeżywają bohaterowie, przeżywamy codziennie my, zwykli ludzie. Może to jest klucz do mojej sympatii wobec tej produkcji.

Pozdrawiam Was serdecznie i zapraszam do lektury przyszłych postów :)

* źródło zdjęcia - www.filmweb.pl